Thomas Anders urodził się 1 marca 1963 roku jako Bernd Weidung. Pierwszy występ sceniczny zaliczył jako siedmiolatek, a dziewięć lat później udało mu się zdobyć pierwszy kontrakt płytowy. Podczas jednego z konkursów wokalnych 16-letniego Bernda wypatrzył producent muzyczny, który skontaktował go później z wytwórnią CBS. Występ na żywo przekonał jej szefostwo, że warto w młodego piosenkarza zainwestować. W tym momencie Bernd Weidung stał się Thomasem Andersem a pseudonim miał zapadać w pamięć łatwiej niż prawdziwe nazwisko.
Biografia
Thomas Anders urodził się 1 marca 1963 roku jako Bernd Weidung. Pierwszy występ sceniczny zaliczył jako siedmiolatek, a dziewięć lat później udało mu się zdobyć pierwszy kontrakt płytowy. Podczas jednego z konkursów wokalnych 16-letniego Bernda wypatrzył producent muzyczny, który skontaktował go później z wytwórnią CBS. Występ na żywo przekonał jej szefostwo, że warto w młodego piosenkarza zainwestować. W tym momencie Bernd Weidung stał się Thomasem Andersem a pseudonim miał zapadać w pamięć łatwiej niż prawdziwe nazwisko. Debiutancki singiel ukazał się w 1980 roku i nosił tytuł "Judy". W ciągu następnych kilku lat Thomas wydał kolejne single, pokazał się w telewizji i czasopiśmie Bravo, jednak nie przełożyło się to na sukcesy na listach przebojów. Początkowo nie pomogła nawet zmiana wytwórni płytowej na zachodnioberlińską Hansę. W 1983 roku wiele się jednak zmieniło a Thomas przeszedł pod producenckie skrzydła Dietera Bohlena. Na pozytywne efekty współpracy tego duetu nie trzeba było długo czekać. Już drugi wspólny singiel "Wovon traumst du denn" dotarł do 16 pozycji na liście najczęściej granych piosenek w stacjach radiowych RFN. Bohlen nadał komponował dla Andersa piosenki w języku niemieckim, ale cały czas miał w planach nagranie piosenki w języku angielskim. Warto bowiem dodać, że utworem, którym Thomas "przedstawił" się Dieterowi był wykonany na żywo brytyjski klasyk "Three Times A Lady".
W 1984 roku Thomas nagrał przeróbkę piosenki zespołu Real Life "Catch Me, I'm Falling". Początkowo były plany wydania tego utworu jako kolejnego singla, ostatecznie jednak wypuszczono go jedynie na składance i to pod szyldem Headliner. Jak mówi sam Thomas, anglojęzyczny utwór w jego wykonaniu brzmiał tak dobrze, że postanowili z Dieterem nagrać coś zupełnie nowego. Tym czymś była piosenka "You're My Heart, You're My Soul" a utwór nad którym Bohlen pracował od dawna, w powiązaniu z "miodowym" głosem Thomasa i charakterystycznymi wysokimi chórkami miał być prawdziwą bombą. Wydany został pod szyldem Modern Talking w październiku 1984 i początkowo nie zdobył większej popularności. Dopiero na początku 1985 trafił do radia i telewizji, a później podbił niemieckie, europejskie, a na końcu także światowe listy przebojów. "You're My Heart, You're My Soul" otworzył Thomasowi drzwi do wielkiej kariery, która jednak w tej formie nie trwała długo. Mimo lansowania kolejnych hitów takich jak "Cheri, Cheri Lady" czy "Brother Louie" zespół był z każdym miesiącem coraz bliższy rozpadu. Powodem były nieporozumienia między Thomasem i jego żoną Norą a Dieterem Bohlenem. Grupa zdołała w ciągu trzech lat działalności wydać 6 albumów i jesienią 1987 roku została rozwiązana.
Po rozpadzie grupy Thomas wraz z małżonką odbyli dużą światową trasę koncertową, a później zamieszkali w USA, gdzie rozpoczęły się prace nad pierwszym solowym albumem. "Different" ukazał się w 1989 roku i pokazał światu Thomasa zupełnie innego niż ten, którego fani znali z Modern Talking. Nowy wizerunek i znacznie spokojniejsza muzyka dla wielu były zaskoczeniem. Sukcesy komercyjne na miarę tych sprzed kilku lat były już niemożliwe do powtórzenia, jednak przez kolejne lata Thomas wydał jeszcze pięć kolejnych albumów, w tym jeden w języku hiszpańskim zawierający przeróbki wydanych wcześniej nagrań. Lata solowej kariery przyniosły piosenki nagrane z wieloma uznanymi muzykami jak choćby Alan Tarney, Gus Dudgeon, czy Peter Wolf. Thomas nagrał też w tym czasie duety z wykonawcami takimi jak The Three Degrees czy Glenn Medeiros. Zaliczył także aktorski debiut w filmie Stockholm Marathon.
W 1994 odnowiony został kontakt z Dieterem Bohlenem. Panowie zeszli z wojennej ścieżki, ale nie planowali póki co powrotu Modern Talking. Bohlen występował z własnym zespołem Blue System i produkował piosenki dla innych wykonawców, Thomas z kolei zaangażował się w projekt Chain Reaction. Płyta tej grupy miała być wydana w 1998 roku, jednak plany trzeba było zrewidować. Śmierć księżnej Diany sprawiła, że przesunięta została data premiery pierwszego singla "Every Word You Said". Powodem była chęć skoncentrowania się przez wytwórnię płytową na wydanym wówczas okolicznościowym singlu Eltona Johna. Ostatecznie Chain Reaction nie doczekał się swojej szansy na zaistnienie a znacznie atrakcyjniejszą była możliwość wznowienia działalności Modern Talking. Brak większych sukcesów solowych Thomasa i Dietera, a także możliwość wspólnego występu w największym wówczas europejskim show telewizyjnym "Wetten dass...?" sprawiły, że po 11 latach od rozpadu, najpopularniejszy niemiecki duet wszechczasów wznowił działalność. Album "Back For Good" zawierający głównie nowe wersje znanych hitów Modern Talking sprzedał się na całym świecie w 10-milionowym nakładzie i zasypał zespół lawiną złotych i platynowych płyt oraz różnych nagród muzycznych.
Drugi okres działalności Modern Talking potrwał dłużej niż pierwszy a panowie występowali razem przez ponad 5 lat wydając co roku premierowy album. W czerwcu 2003 Dieter Bohlen nieoczekiwanie ogłosił koniec działalności grupy. Zaangażowanie w niemiecką edycję programu "Idol" i produkcję płyt dla jego uczestników skutecznie odbierało mu chęć na pracę z własnym zespołem. O ile samo rozstanie odbyło się względnie pokojowo, o tyle późniejsze wydarzenia miały już zupełnie inny charakter. Thomas został obrażony przez Bohlena w jednej z jego książek, a sprawa zakończyła się wysokim odszkodowaniem sądowym.
Na fonograficzną aktywność Thomasa nie trzeba było tym razem czekać tak długo, jak po pierwszym rozpadzie. Już w październiku 2003 Thomas wydał singiel "Independent Girl", a kilka miesięcy później w sklepach pojawił się album "This Time". Brak sukcesów komercyjnych szybko doprowadził jednak do rozwiązania kontraktu z wytwórnią BMG, stało się to jesienią 2004. Nowym wydawcą Thomasa została więc firma Edel, nakładem której ukazał się na początku 2006 roku album "Songs Forever". Płyta ta była głównie zbiorem znanych przebojów z lat 80. w nowych jazzowych i swingowych aranżacjach. Promowała ją jedyna premierowa piosenka "Songs That Live Forever", z którą Thomas startował w niemieckich eliminacjach do konkursu piosenki Eurowizji.
Na kolejny album Thomasa musieliśmy czekać cztery lata. W międzyczasie ukazało się kilka singli z nowymi nagraniami (m.in. duet z Sandrą "The Night Is Still Young"), po internecie krążyły kolejne nowe piosenki (m.in. duet z Polką Kasią Novą "Forever In A Dream"), jednak nie promowały one żadnego konkretnego albumu. Przez blisko dwa lata toczyły się prace nad płytą "Good Karma", zakończyły się jednak fiaskiem. Wreszcie, na początku roku 2010 dzięki inicjatywie Rosjan pojawił się album "Strong". W Moskwie nagrane zostały dwa teledyski do piosenek "Why Do You Cry" i "Stay With Me", a cały projekt zakończył się wielkim sukcesem. Dość powiedzieć, że jedyną osobą, która sprzedała w roku 2010 więcej płyt w Rosji była Lady Gaga.
Wiosną 2011 działalność rozpoczął projekt Anders | Fahrenkrog, w ramach którego Thomas współpracował z Uwe Fahrenkrogiem, kompozytorem i producentem, współtwórcą sukcesu Neny. Ich wspólny album "Two" łączył brzmienie lat 80. z współczesnymi trendami w muzyce. Duet ten wydał dwa single: "Gigolo" i "No More Tears On The Dancefloor". Niestety z powodu zbyt słabego zainteresowania tym duetem ze strony odbiorców po wydaniu jednego albumu i dwóch singli panowie postanowili nie kontynuować dalszej współpracy.
Pod koniec 2011 roku ukazała się długo oczekiwana książka autobiograficzna Thomasa zatytułowana "100 Prozent Anders". Thomas opisał w niej całe swoje życie nie szczędząc wielu ciekawych wątków co przyniosło za sobą konsekwencje jakim był proces sądowy jaki przeciwko niektórym treścią zawartych w publikacji wytoczyła jego była małżonka Nora. Wszystko skończyło się ugodą. W lutym 2012 roku Thomas zaprezentował piosenkę "No Ordinary Love" którą wykonuje z ukraińską piosenkarką Kamalyą. A w listopadzie tegoż roku miał swoją premierę świąteczny album Thomasa zatytułowany "Christmas For You". Również niezapomniane było grudniowe spotkanie z Thomasem podczas co rocznego "International Fanday" w Koblencji podczas którego wszyscy byli uczestnikami wręcz baśniowo-świątecznego koncertu w wykonaniu Thomasa.
Rok 2013 to 50-te urodziny Thomasa Andersa oraz premiera piosenki "We Are One" którą Thomas wykonuje razem z perskim wykonawcą Omidem. Nowym singlem w 2014 roku okazała się piosenka "Everybody Wants To Rule The World" która wcześniej miała się znaleźć na nie wydanym albumie "Good Karma". Wiosenną sensacją 2014 roku okazało się wyznanie Thomasa o tym, że spotkał się z Dieterem Bohlenem oraz że "topór wojenny został zakopany". Jesienią natomiast Thomas Anders świętował jubileusz 30-Lecia powstania Modern Talking.
Uzupełnieniem biografii Thomasa Andersa niech będą fragmenty z jego autobiograficznej książki, które prezentujemy poniżej.
Jest dla mnie trudne, z dystansu 28 lat opisać, jak na początku odebrałem Dietera. Był sympatyczny i rozmawialiśmy głównie o muzyce. Z oszczędności nocowałem u niego i u Eriki w domu a nie w hotelu, co też właściwie wolałem. W ten sposób po nagraniu naszej pierwszej wspólnej produkcji zatytułowanej „Was macht das schon” można było jeszcze wymienić ze sobą spostrzeżenia, bez siedzenia w anonimowym pokoju hotelowym.
Dieter Bohlen był zachwycony moim śpiewem. Zadzwonił do mnie kolega z wytwórni płytowej i opowiadał mi z zachwytem: „Ten Dieter uważa, że twój jest super. On czekał całymi latami na kogoś takiego jak Ty. Na pewno chciałby z Tobą dalej współpracować.” Mój głos i moja zdolność szybkiego pojmowania ułatwiały naszą wspólną pracę w studiu. Również przy moich późniejszych nagraniach dla Modern Talking potrzebowałem tylko jednego dnia na cały Album. Zaczynałem nagranie o 10 rano i ostatnim samolotem leciałem do domu.
Jesienią 1984 roku czekały mnie w Hamburgu nowe produkcje z Dieterem. Miał zostać nagrany singiel „Es geht mir gut heut' Nacht”, a więc na początku października znalazłem się w studiu nagraniowym.
Było jeszcze wczesne popołudnie, a ja nagrałem już swoje, wtedy Dieter zapytał mnie, czy mam jeszcze czas na nową piosenkę. „Jasne”, powiedziałem, „super, nowa piosenka. Potem mam wieczorny lot do Frankfurtu.” Dieter wcisnął mi ręki kasetę i tekst, a ja przeniosłem się do sąsiedniego pomieszczenia, żeby nauczyć się tekstu.
Byłem zachwycony nową piosenką. Była napisana po angielsku i nazywała się „You're My Heart, You're My Soul”.
WOW! Bardzo się cieszyłem, że wreszcie miałem zaśpiewać coś po angielsku. Po prostu brzmiało to dla mnie bardziej nowocześnie. Poza tym uważałem, że w wieku 21 lat nie jest ekscytująco ciągle śpiewać piosenki takie jak „Es geht mir gut heut' Nacht”.
Potem nagraliśmy w studiu „You're My Heart, You're My Soul”. Następnie podekscytowany i w dobrym humorze wróciłem do domu.
Reakcja wytwórni płytowej była niesamowicie pozytywna.
„Wspaniała piosenka!”- „Da się z niej coś zrobić.”- „To coś nowego”. I potem ta propozycja: „W tym numerze widzimy Thomasa z partnerem.”
A więc miał ukazać się singiel. Jednak zanim skonkretyzowano projekt „Poszukiwanie partnera dla Thomasa”, najpierw trzeba było znaleźć nazwę dla nowego projektu. Hansa celowo chciała zataić tożsamość moją i Dietera jako producenta. Żadnego Thomasa Andersa, który wydał już z powodzeniem kilka własnych niemieckojęzycznych piosenek. I żadnego Dietera Bohlena, który już od lat próbował swoich sił jako kompozytor. Wszystko miało być zupełnie nowe.
Petra Schumann, ówczesna sekretarka szefa Hansy, zastanawiała się nad nazwą dla nas. Na liście przebojów był właśnie brytyjski zespół Talk Talk odnoszący wielki sukces ze swoimi piosenkami w tylu elektropop. Był też zespół o nazwie Talking Heads. Tak więc Petra stworzyła nazwę zespołu „Modern Talk”. Dieter i ja uważaliśmy to za nie zły pomysł, lecz wytwórnia płytowa uważała, że „Modern Talking” brzmi bardziej przekonująco dla duetu. Tak to wyglądało. Następnie przeszliśmy do tworzenia okładki. Tylko żadnych twarzy, mieliśmy pozostać anonimowi.
Mój przyszły partner miał reprezentować moje przeciwieństwo. Ja, drobna, wyglądająca androgenicznie połowa, ten drugi lepiej zbudowany i bardziej plebejski niż ja.
Moja ówczesna żona Nora miała pomysł, żeby z mojego wyglądu uczynić coś niezwykłego. A więc zapuściłem włosy, nosiłem jedwabne garnitury z poduszkami, a do tego lakierki. W latach osiemdziesiątych było to bardzo modne. Tak samo jak to, że mężczyźni się malowali. Na przykład Nick Rhodes z Duran Duran, Boy George albo członkowie Depeche Mode. Trzeba było wyglądać po prostu inaczej, żeby zostać zauważonym jako artysta. Podobałem się sobie. Dieterowi też podobała się moja przemiana z grzecznego wiejskiego chłopaka w modnego piosenkarza pop. Dieter był ubierany za darmo przez Adidasa, dlatego nosił tylko te okropne pastelowe dresy. Pod tym względem zawsze był niewymagający. Jeśli mógł mieć coś za darmo, nigdy nie mówił nie. Grunt, że nie musiał wydawać pieniędzy na ubrania a dodatkowo jeszcze zarabiał na tych ciuchach. Dieter jest najbardziej skąpym człowiekiem, jakiego znam.
Z inspiracji naszą odmiennością, w dziale graficznym wytwórni płytowej powstała legendarna okładka płyty, która przedstawiała białego adidasa i czarnego lakierka.
Pierwotnie projekt Modern Talking nie był planowany z udziałem Dietera. Przynajmniej nie na scenie. Dieter miał tylko komponować piosenki. Wytwórnia płytowa chciała mieć mnie jako wokalistę i postawić obok mnie modela. Mój partner nie musiał umieć ani śpiewać, ani grać na instrumencie. Miał po prostu tylko dobrze wyglądać.
Obecnie, po gigantycznym sukcesie Modern Talking, jest nie do pomyślenia, że sam Dieter nigdy nie chciał stać na scenie. Jego motto zawsze brzmiało: „Nie lubię występować publicznie. Ja piszę piosenki i na tym chcę zarabiać pieniądze. Nic więcej.” Tym dziwniejsza jest przemiana, którą z biegiem lat przeszedł Dieter. Nie ma chyba w Niemczech osoby publicznej, tak aktywnej medialnie jak Dieter. Biadoli, jeśli nie pojawi się w mediach raz na dwa tygodnie. Prawdopodobnie nie może wtedy spokojnie spać i wymyśla chyba jakieś zawiłe historie, z którymi mógłby iść do mediów. Raz pozwolił Bildowi, swojej ulubionej gazecie, być tam jakby na żywo, kiedy jego dom został napadnięty. Innym razem zadzwonił do Bilda jeszcze z kliniki, żeby poinformować, że złamał sobie penisa, ponieważ podobno klapa muszli klozetowej spadła na jego klejnoty.
Wytwórnia płytowa nie była pewna, czy rzeczywiście osiągniemy z „You're My Hert, You're My Soul” duży sukces i chciała poczekać z castingiem na partnera. Dieter i ja w tym momencie również nawet o tym nie marzyliśmy, że kilka tygodni później „You're My Hert, You're My Soul” będzie światowym hitem a my ze sprzedanymi ponad 120 milionami płyt staniemy się w Niemczech najpopularniejszym duetem wszech czasów.
Początkowo wydawało się, że wytwórnia słusznie zachowuje sceptycyzm, ponieważ początkowo singiel sprzedał się powoli. W każdy poniedziałek publikowane były nowe listy sprzedaży, a ja z tygodnia na tydzień liczyłem na cud. „You're My Hert, You're My Soul” wszedł do sprzedaży w październiku 1984 roku, a do grudnia sprzedanych było zaledwie 6 000 singli. Na tamte czasy to było zupełnie nic. Obecnie byłoby to miejsce pod pierwszą 20 na liście przebojów. Jednak wtedy potrzeba było co najmniej 40 000 sprzedanych singli, żeby w ogóle wejść na listę. Na początku grudnia 1984 roku byliśmy od tego bardzo daleko.
W pierwszych dniach stycznia 1985 roku zadzwoniłem do Petry Schumann, dobrej duszy Hansy i chciałem się od niej dowiedzieć o aktualnych liczbach sprzedaży. Nigdy nie zapomnę, jak powiedziała: „Ty, Thomas, pomylili się. Zadzwonię do Monachium do centrali i zaraz zgłoszę się do ciebie jeszcze raz.” Dziesięć minut później zadzwonił mój telefon. To była Petra: „Halo, Thomas, nie pomylili się. Mamy ponad 60 000 sprzedanych singli. W ciągu ostatnich czterech tygodni.”
„You're My Heart, You're My Soul” od razu wskoczyło na 38 miejsce listy przebojów. Ponieważ wytwórnia nie znalazła jeszcze dla mnie partnera, nie było innego wyboru: Dieter musiał stanąć ze mną na scenie. W końcu już w pierwszym tygodniu stycznia mieliśmy swój pierwszy występ w programie muzycznym „Formel 1” (ARD) u Ingolfa Lucka.
W ciągu następnych czterech tygodni wylądowaliśmy na 1 miejscu listy przebojów. Teraz nie było już odwrotu. Nie mogliśmy nagle powiedzieć naszym fanom, że wymienimy Dietera na modela. Tak więc Dieter Bohlen był „częścią Modern Talking”.
W początkowym okresie Modern Talking było super. Wszyscy biliśmy w „siódmym niebie”, a sukces był gigantyczny. Oczywiście od razu został wyprodukowany album i wydany razem z drugim singlem „You Can Win, If You Want”. Nigdy nie zapomnę: kiedy staliśmy się numerem jeden z „You're My Heart...”, ówczesny dyrektor Hansy, Hans Blume, powiedział do mnie: „Thomas, ciesz się tym, coś takiego już się nie powtórzy. To będzie jedyny numer jeden w twoim życiu.”
Było mi obojętne, co mówił. Marzyłem o tym od kiedy pamiętam, żeby chociaż raz być na niemieckiej liście przebojów. A teraz byłem numerem jeden! Pomyślałem tylko: Okay, może to jest mój jedyny numer jeden, jednak są setki tysięcy artystów, którzy nigdy tego nie doświadczyli lub nie doświadczą. Byłem szczęśliwy!
Modern Talking tygodniami było na „Szczytach list przebojów” w Niemczech, i niespodziewanie również za granicą. Codziennie przychodziły nowe prośby promocyjne. Dieter i ja żyliśmy jak we śnie. Numer jeden w całej Europie. „The First Album” ukazał się w Niemczech i również osiągnął szczyt. Został wydany nasz drugi singiel „You Can Win, If You Want” i wylądował... no... też na pierwszym miejscu.
Powoli jednak pojawiała się również ciemna strona sławy. Przez ogromny sukces Modern Talking życie Nory i moje zmieniło się niemal z dnia na dzień. Często całymi dniami byliśmy poza domem, potem na noc jechaliśmy do domu, żeby na nowo spakować walizki, a następnego ranka już znowu wyjeżdżaliśmy.
Nora zauważyła, że przez mój sukces byłem uwielbiany i pożądany. Zazdrość dawała się we znaki. Ja byłem daleki od zazdrości, a już na pewno tak tragicznej formy, jak Nora. Ja ufam mojemu partnerowi, a mój partner powinien ufać mi. Ja w ładnej kobiecie nie widzę zdobyczy a w szarmanckim, przystojnym mężczyźnie potencjalnego rywala. Jednak Nora właściwie w każdej atrakcyjnej żeńskiej istocie widziała kobietę, która che jej mnie odbić. Ona miała kompletną fobię, że mogę ją zostawić. Jej zazdrość była całkowicie bezpodstawna, w końcu jednak te urojenia stały się już chorobliwe. Nie mogłem nic z tym zrobić.
Podczas kręcenia teledysku do singla „You Can Win, If You Want” doszło do pierwszego konfliktu i wypaczenia w strukturze Thomas, Dieter, wytwórnia płytowa. Nora nie chciała, żebym jechał sam z odtwórczynią głównej roli w Ferarri. Oczywiście teraz zastanawiam się „Co to miało być?” Jednak wtedy chciałem mieć po prostu spokój. Doszło do niekończącej się dyskusji między Norą a wytwórnią płytową w związku ze sceną, w której odtwórczyni głównej roli i ja mieliśmy sami przejechać w Ferrari przez ekran. Potem Nora godzinami zrzędziła, robiła grymasy i niewidoczna dla kamery leżała skulona na „Belce” Ferrari pomiędzy mną i aktorką, żeby pilnować mnie podczas kręcenia video.
Do dzisiaj zastanawiam się, czy to było mądre, że wytwórnia płytowa za każdym razem, kiedy Nora dostawała napadu szału, uginała się i nic nie dodawała. Ponieważ Nora szybko zauważyła: „Mój mąż jest ważny i przynosi firmie cholernie dużo pieniędzy. Tak więc mogę sobie pozwolić na wszystko.”
Życie mijało nam w przyśpieszonym tempie. Każdego dnia były nowe informacje o sukcesie. W ciągu kilku tygodni na świecie sprzedało się więcej niż dwa miliony singli „You're My Heart, You're My Soul”, album był na 1 miejscu w dziesięciu krajach. Drugi singiel również był już na piątym miejscu list przebojów w całej Europie. Wchodził do Azji i do Afryki Południowej też. Czasami byliśmy w trzech krajach jednego dnia. Rano Oslo, po południu Amsterdam, wieczorem Paryż. I tak bez przerwy... Fryderyk Gabowicz, fotograf czasopisma Bravo, rejestrował wszystko kamerą. Meldowanie w hotelu, jazdę do stacji telewizyjnych, radiowych, redakcji magazynów, występy w klubach i dyskotekach, kupowanie pamiątek, scenki w pokoju hotelowym. Padałem na łóżko o trzeciej w nocy potwornie zmęczony, a rano o siódmej już znowu pobudka, żeby nie spóźnić się na lot do Madrytu. Czekała nas praca nad nowym albumem. Wytwórnia płytowa i Dieter też chcieli jesienią wprowadzić na rynek nowy album. Na zasadzie, trzeba kuć żelazo, póki gorące. A więc nagraliśmy nasz drugi album „Let's Talk About Love”.
Jako demo miałem w domu piosenkę, która nie wychodziła mi z głowy: „Cheri Cheri Lady”. Lekka i prosta, jednak dawała mi po prostu dobre samopoczucie. Dieter wysyłał mi zawsze od 40 do 50 piosenek na nowy album, a ja wybierałem, tak że zostawało jakieś 20 tytułów. Z tego Dieter wybierał później jeszcze raz 12, 13 piosenek, które ja potem nagrywałem w studiu. „Ej Dieter”, zawołałem go, „dlaczego wyrzuciłeś Cheri Cheri Lady?” „Uważasz tą piosenkę za dobrą?”, zapytał. „serio? No, to weźmiemy ją z powrotem.” „Cheri Cheri Lady” miało stać się jednym z naszych największych hitów. Ta piosenka i album znów stały się bezdyskusyjnym numerem jeden. Brak mi słów, żeby opisać, jak nadzwyczajnie i niezwykle wszyscy odczuwaliśmy ten niewyobrażalny sukces. Jednak można porównać tą sytuację z graczem w lotto, który co kwartał miałby szóstkę. Absolutnie nierealne!
Niemiecka prasa prześcigała się w sprawozdaniach: „Nasi Złoci Chłopcy” tytułował Bild. Byliśmy „niemieckim hitem eksportowym” a „Modern Talking fenomenem”. Żaden program telewizyjny nie był dość znaczący, żadne komplementy nie były pominięte. Modern Talking, a więc Dieter i ja byliśmy supergwiazdami.
W końcu pojawiły się u nas fizyczne i psychiczne objawy zmęczenia. Podróże były wyczerpujące. Zdarzało się, że tygodniami nie widziałem moich rodziców i przyjaciół. Co mnie kompletnie dołowało. Nie mieliśmy w ogóle czasu, żeby odpocząć. W końcu zwyczajnie zatęskniłem na odrobiną normalności. Nie chciałem każdego wieczoru jeść w ekskluzywnej restauracji. Wystarczyła mi kanapka z kiełbasą parówkową. Jednak dla Wytwórni płytowej liczył się tylko sukces i oczywiście związane z nim pieniądze, co było też zupełnie normalne w naszym zmiennym sukcesie. Jeśli artysta nie pracował i się nie promował, fani nie kupowali albumów. Z drugiej strony oczywiście wiedzieli również, że muszą się ze mną obchodzić ostrożnie, żebym tego wszystkiego nie rzucił. Byli zdani na mnie jako na wokalistę.
Już nie mogłem się swobodnie poruszać. Kiedy byłem w domu w Koblencji, nie mogłem po prostu iść do włoskiej restauracji lub do lodziarni. Zawsze kończyło się to tym, że musiałem dawać autografy, moja pizza była zimna i w końcu z powodu ogromnego tłoku lokal był zamykany. A więc doszło do tego, że posyłałam taksówkę po moje ulubione spaghetti i spędzałem cały dzień w domu za zasłoniętymi oknami. Po latach w Koblencji wciąż opowiadają, że zamówiłem sobie lody za jedenaście marek. I co z tego! Byłem najwyżej 18 godzin w domu i miałem akurat ochotę na lody z lodziarni. Po prostu nie chciałem opuszczać moich czterech ścian, chciałem w luźnym stroju spędzić czas przed telewizorem i mieć spokój.
Modern Talking było już nie do powstrzymania. Nasz sukces nie znał granic. Byliśmy młodymi wilkami w Europie i w wielu krajach świata. Tylko Wielka Brytania się opierała. „You're My Heart, You're My Soul” było wprawdzie na angielskiej liście, ale tylko jako symboliczny sukces. Bez większego znaczenia.
Dlatego nasza wytwórnia płytowa oczywiście bardzo się ucieszyła, kiedy dostaliśmy ofertę, obycia paru dni promocji w Londynie. Jako preludium mieliśmy mieć występ w dyskotece w centrum Londynu. Ani Dieter ani ja nie byliśmy zachwyceni z tej akcji, ponieważ już tyle nocy spędziliśmy w dyskotekach na jakiś akcjach promocyjnych. Wtedy podjęliśmy wspólnie decyzję: Modern Talking musi odnieść sukces bez nocnej zmiany w świątyni tańca.
I tak przeważnie na tych dyskotekowych występach wzbogacał się tylko lokalny naganiacz. Modern Talking cały dzień robiło reklamę, a wieczorem oznajmiano nam, że musimy jeszcze koniecznie zaśpiewać trzy piosenki w modnym clubie, bo następnego dnia gazety będą o tym pisać. W rzeczywistości kazano nam występować do trzeciej, czwartej w nocy przed wyprzedaną widownią, a pośrednik pchał kasę do własnej kieszeni.
Kiedy został wydany piąty singiel Modern Talking „Atlantis is Calling”, również poszedł jak rakieta od razu na pierwsze miejsce! Poza tym JA ciągle było MY! Dieter i Thomas. Widywaliśmy się jeszcze tylko podczas obowiązkowych terminów. Promocji w kraju i za granicą. Uważałem sytuację z Dieterem za nieznośną.
W tamtym czasie Jack White i ja jakoś ciągle na siebie wpadliśmy. Rozmawialiśmy o minionych czasach, mówiliśmy też o sprawach prywatnych. Jack opowiedział mi przypadkiem o pewnej wróżce, którą znał z Los Angeles, Karen Page i ustaliliśmy spotkanie u Jacka w Monachium. Karen też tam była, a ja miałem z nią porozmawiać. Ale o czym? Jak będzie szła dalej kariera Modern Talking? Czy będziemy mieli jeszcze wielkie hity? Jak wygląda moja przyszłość?
Tak więc Nora i ja odwiedziliśmy Jacka w jego domu w Grundwaldzie i mieliśmy spotkanie z Karen Page. Nie było tak strasznie i tajemniczo jak można by to sobie wyobrażać, żadnej szklanej kuli i żadnych kadzideł. Wszystko było całkiem „normalnie”. Karen chciała jakąś ozdobę, którą długo nosiłem przy sobie. Wzięła ją do ręki, chwilę się koncentrowała i zaczęła mówić. Zapytała mnie, co jest dla mnie szczególnie ważne. „Karen, chciałbym wiedzieć, czy mam odejść z mojego zespołu”, zwierzyłem się jej. Nie chciałem podawać żadnych nazwisk, lecz zapytać tak neutralnie jak to możliwe. „Co masz na myśli Bernd?”, padło w odpowiedzi. „Mam na myśli, czy powinienem się rozstać z moim partnerem. Odnosimy wielkie sukcesy, ale nie rozumiemy się prywatnie. Co powinienem zrobić?”, chciałem wiedzieć. „Nie powinieneś się rozstawać”, odrzekła Karen. „On się rozstanie!”
„Jak to on się rozstanie?” Zapytałem jeszcze raz, ponieważ pomyślałem, że mój angielski jest za słaby i chyba ją źle zrozumiałem. „On się rozstanie”, powtórzyła. Ja znowu: „Keren, jestem piosenkarzem w duecie, on pisze piosenki i produkuje piosenki, a JA jestem niezadowolony. Ma to sens, że zawodowo obieram nową drogę?” „Powiem ci to jeszcze raz”, powiedziała Karen całkiem spokojnym tonem, „on odejdzie. Założy nowy zespół z pewną kobietą.”
Tego się nie spodziewałem. To nie możliwe. Dieter założy nowy zespół? Z kobietą? Zawsze podejrzewałem, że to wróżbiarstwo było dla marzycieli i nieudaczników, którzy się pogubili. Bez urazy, droga Karen, ale się mylisz. Wróżka też może mieć gorszy dzień, pomyślałem. Po naszym spotkaniu z Karen znów nadeszła dla mnie codzienność. Zaniechałem proroctw i już więcej nie myślałem o Karen Page.
Nasz album „Romantic Warriors” i singiel „Jet Airliner” ukazały się w Niemczech i weszły na trzecie miejsce czy inaczej do pierwszej siódemki listy przebojów. Modern Talking wciąż odnosiło sukces.
o letniej przerwie była zaplanowana produkcja nowego albumu. To był nasz szósty album, a procedura była taka jak zawsze. Dieter wysyłał mi do domu kasety ze swoimi piosenkami demo. Te dema jeszcze dzisiaj są legendarne. Syntezator perkusji i ścieżka keibord. Jeśli miał czas, może jeszcze bass. Wszystko inne było wyskomlone jego piskliwym głosem albo przekazane werbalnymi uwagami: „Od teraz musi iść gitara.” Nie ważne, z upływem lat przyzwyczaiłem się do metod pracy Dietera. Jednak moi przyjaciele czasami gubili się w naszej współpracy.
We wrześniu 1987 roku siedziałem w mój wolny wieczór w domu i chciałem sobie obejrzeć nowy show w telewizji. „Co by było gdyby?” z Verą Russwurm i Hansem -Jurgenem Baumlerem. Nie jestem typowym telewidzem, który godzinami wisi przed szklanym ekranem. Zawsze mam pod ręką kilka czasopism telewizyjnych, z których zasięgam informacji o aktualnym programie i włączam telewizor konkretnie, kiedy format mnie interesuje. Tak też było tamtego wieczoru. Vera Russwurm zaczęła swoją zapowiedz i mówiła o światowej premierze: „Oto Dieter Bohlen ze swoim nowym zespołem Blue System i piosenką „Sorry Little Sara.” Trzech facetów i kobieta!
Gdzie jest Karen? Niewiarygodne! Ona to przewidziała,a ja nic nie przeczuwałem. Za moimi plecami Dieter założył po prostu nowy zespół. A więc Modern Talking nie miało już chyba dla niego znaczenia. Współpraca Thomasa, Dietera, Nory, wytwórni płytowej była skończona. Po prostu nie pasowaliśmy już do siebie. Tak widzę to dzisiaj, wtedy byłem zawiedziony i ...smutny.
Poprosiłem o rozmowę z Hansem Blume. Hans Blume był mądrym i dobrym człowiekiem. Nigdy nie mogłem zbudować z nim prawdziwej więzi i sądzę, że była to kwestia mojego wieku. Ja miałem 20 lat, on był po 50. Ja byłem pełen szalonych pomysłów, on statecznym człowiekiem interesu. Jednak serce miał po właściwej stronie. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem mu, że Modern Talking nie ma już sensu. Nasz kontrakt przewidywał jeszcze jeden album, a ja nawet chciałem go wydać, jednak potem powinien być koniec. Nie rozstanie, tylko przerwa, żebyśmy wszyscy mogli spróbować czegoś nowego. Miałem tu na myśli oczywiście Dietera i mnie. Dieter dał już zielone światło do rozpoczęcia nowego projektu. A ja też chciałem się pospieszyć z karierą solową.
Hans Blume uważał pomysł przerwy za bardzo dobry. Bo jeśli się nie rozstaniemy, potem nie będzie trzeba szukać uzasadnienia dla powrotu. Zostało uzgodnione ze wszystkimi zainteresowanymi, również z Dieterem, że powinien zostać jeszcze zapowiedziany nasz kolejny album. Potem Modern Talking powinno zrobić przerwę. W październiku nagrałem piosenki na „In the Garden of Venus” i na początku listopada pierwszy raz poleciałem z moją żoną do USA na ponad dwa tygodnie.
Nora i ja pierwszy tydzień spędzaliśmy w Nowym Jorku i byliśmy zafascynowani. Co za miasto, co za życie. Do dzisiaj Nowy Jork jest dla mnie miastem jedynym w swoim rodzaju na naszej planecie. Tam jest wszystko! Każda kultura i każda religia jest tam reprezentowana. Cały świat w jednym mieście. Potem polecieliśmy do Los Angeles. Co za kontrast. Nie było tego zgiełku NYC. Tego mnóstwa ludzi na 5-tej Alei. Kobiet w formalnych strojach i sportowych butach. Nie. Los Angeles oznaczało: Płyń z prądem, daj się ponieść. Słońce i kabriolet Rolls Roys. Idziemy dzisiaj na plażę czy na zakupy? Gdzie znajduje się najładniejszy taras, gdzie możemy zjeść lunch? Business wygląda tu jak hobby. Inny świat oddalony 10 000 kilometrów od Niemiec. Mieszkaliśmy w Los Angeles w „Pink Palace”, w „Beverly Hills Hotel” na Bulwarze Zachodzącego Słońca.
Rozkoszowałem się tym światem. Nikt mnie nie znał. Nie musiałem się obawiać, że w kiosku na pierwszej stronie znów przeczytam coś o Modern Talking, co mnie zrani. Czy będę wysłuchiwał głupich komentarzy na stacji benzynowej. Wychodziłem z hotelu, wsiadałem do samochodu mojego szofera i byłem jednym z wielu innych zamożnych gości. Spędziliśmy już dwa dni w Los Angeles, kiedy późnym wieczorem zadzwonił w naszym pokoju telefon. To była moja sekretarka Astrid z Niemiec. Różnica czasu między Kalifornią a Koblencją wynosiła dziewięć godzin. W Los Angeles była około 23 wieczorem, w Niemczech 8 rano. „Tak. Halo?”, odezwałem się przez telefon. „O, Dzień Dobry, Astrid, co u Ciebie?” „U mnie w zasadzie dobrze, ale man tu przed sobą gazetę Bild.” „I”, zapytałem wyczekująco. „Na pierwszej stronie jest napisane: Dieter Bohlen kończy z Modern Talking”, odparła. Oniemiałem.
Co za podłe postępowanie. Więc Dieter nie miał po prostu odwagi, porozmawiać ze mną osobiście o rozstaniu. Ten tchórz chyba nie przypadkowo odczekał, aż ja zatrzymam się w Los Angeles z dziewięciogodzinną różnicą czasu a więc nie będę mógł bezpośrednio zareagować na nagłówek w Bildzie. Nie uzgodniliśmy, że Modern Talking robi po cichu przerwę? Od rozstania chcieliśmy jeszcze celowo odstąpić. Dlaczego Dieter zupełnie nie zważał na żadne ustalenia? Po rozmowie z Astrid chwyciłem za słuchawkę i zadzwoniłem do Dietera. „Taak”, zgłosił się głos z północnoniemieckim akcentem. „Cześć, Dieter, tu Thomas”, powiedziałem. „Co to właściwie ma być za doniesienie z dzisiaj?” „Ach, wiesz”, odpowiedział, „chciałem po prostu tylko powiedzieć gazecie Bild, że nie mam już ochoty się z tobą pieprzyć i jaki z ciebie dupek.” Wskutek tego ja odpowiedziałem mu tylko: „Wiesz, Dieter, jeśli tu i teraz rozmawiamy ze sobą tak otwarcie, też chciałbym ci coś powiedzieć: „Moim zdaniem jesteś największym dupkiem, jakiego poznałem.” Odłożyłem słuchawkę. TRACH! Basta! Nigdy więcej Modern Talking! Bohlena! Wytwórni płytowej, terminów! Ciągłych kłótni z zazdrosną Żoną! Następnego dnia zadzwoniłem do wytwórni i omówiliśmy dalsze postępowanie. Nie chciałem więcej widzieć Dietera i musieć go spotykać podczas kręcenia naszego kolejnego teledysku. A przede wszystkim nie chciałem musieć znów udawać, że bylibyśmy najlepszymi przyjaciółmi, ze względu na wytwórnię. Miałem po dziurki w nosie Dietera Bohlena.
Ostatnim singlem Modern Talking I było „In 100 Years”, a video kręciliśmy w Monachium w Bavaria-Studios. Oddzielnie! Wytwórni rzeczywiście udało się zaplanować zdjęcia tak, żebyśmy Bohlen i ja podczas nagrania nie wchodzili sobie w drogę. Każdy z nas miał swoje dni zdjęciowe i swój plan, pojedyncze sekwencje zostały zmontowane później w studiu. Mogę powiedzieć tylko, wielkie dzięki wspaniałemu światu techniki! Potem już nie widziałem Dietera Bohlena i nie rozmawiałem z nim, do 1993 roku.
Modern Talking było odtąd historią. Naszemu albumowi „In the Garden of Venus” udało się dotrzeć tylko do 35 miejsca listy przebojów. Ludzie mieli dosyć nas, szych kłótni, naszego zrzędzenia i irytujących historii w prasie. Nie tylko fani: Ja też! W końcu żadnego Bohlena, jego ciągłego pokazywania, jaki to on był wspaniały i popularny i patrzenia tylko na swoją korzyść. Czułem się wolny. Wreszcie!!!
Nora i ja cieszyliśmy się życiem i lataliśmy po świecie. Po raz pierwszy w życiu nie miałem nic, absolutnie nic do roboty. Żyłem po prostu z dnia na dzień. Byłem wyczerpany i przez pierwsze tygodnie czułem się jak sparaliżowany. Nie miałem siły, żeby nawet tylko pomyśleć o tym, że kiedyś znowu stanę na scenie. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że cierpiałem na syndrom wypalenia zawodowego. Moje ciało sygnalizowało mi, że potrzebuję spokoju i muszę nabrać nowych sił.
Wiosną 1988 roku zatrzymaliśmy się w Hamburgu. W hotelu dostałem telefon. Mieszkaliśmy w „Atlantic”, w apartamencie. Kiedy zadzwonił telefon, podniosłem słuchawkę. „Tak, proszę”, powiedziałem. „Halo, Thomas, to ty?”, zapytał głos po drugiej stronie kabla. „Tu Thomas Stein.” Thomas Stein był w tamtym okresie dyrektorem zarządzającym wytwórni płytowej Teldec i złożył mi propozycję. Thomas Stein koniecznie chciał pozyskać mnie jako artystę solowego dla swojej firmy. Ze wszystkimi bajerami. Zaoferował mi cztery miliony marek za kontrakt. Odmówiłem. Miałem po dziurki w nosie branży muzycznej i chciałem mieć tylko spokój. Żadnych terminów, żadnych przepełnionych kalendarzy, żadnych fotografów, żadnych pokoi hotelowych, żadnej stęchłej garderoby i wiecznie naburmuszonego Bohlena. Nie, chciałem być wolny! Dokładnie tak wytłumaczyłem to również Thomasowi Steinowi. Wprawdzie był on zawiedziony moją odmową, ale sądzę, że mnie rozumiał. Nora i ja przeprowadziliśmy się do Los Angeles.
Ukazał się mój album „Different” i niestety nie osiągnął żadnego sukcesu. Przynajmniej nie w Niemczech. Singiel „Love of My Own” był na 14. miejscu listy przebojów, jednak album się nie przyjął. Za granicą „Different” był bardziej popularny niż w Niemczech. Utwór „Soldier” był numerem dwa w Europie Wschodniej i wspiął się wysoko na listy przebojów w Azji i Afryce Południowej. Pojawiła się propozycja agenta z Londynu na trasę w republice na przylądku.
Pierwszy raz po kilku latach Dieter i ja spotkaliśmy się w studiu fotograficznym niedaleko Kolonii. To było dziwne uczucie. Od naszego ostatniego spotkania minęło już pięć lat. Jedliśmy wtedy smażone ziemniaki w jednej małej restauracji niedaleko Hamburga. Było to jedynie niezobowiązujące spotkanie. Rozmawialiśmy, bez dalszych planów na przyszłość. Tym razem była to sesja fotograficzna do naszego kolejnego albumu i nowego singla. Był tam z nami nasz przyszły telewizyjny promotor Peter Angemeer. Peter jest w branży legendą. On kocha swoją pracę i pracuje z pasją.
W powietrzu był niewyczuwalny niepokój. Wiedzieliśmy, że to był nowy początek dla Modern Talking. Jednak nie wiedzieliśmy, że to będzie początek jednego z największych powrotów w historii muzyki. Ciągle jeszcze dokładnie pamiętam, jak powstawała legendarna okładka „Back for Good”. Pomysł był taki, że Dieter miał być ubrany cały na czarno a ja na biało. Staliśmy do siebie plecami, z głowami obróconymi bokiem ku sobie i uśmiechaliśmy się. Kosztowało mnie to wtedy wiele wysiłku, tak pozować dla fotografów. Nawiązałem bliski kontakt, skóra przy skórze, czując jego oddech, z człowiekiem, który jeszcze kilka lat wcześniej zrobiłby wszystko, żebym zawodowo nie stanął na nogi. Byłem niepewny. Czyżby Dieter tak się zmienił? Czyżby czas uczynił go dalekowzrocznym i wielkodusznym? Sesja fotograficzna przebiegła harmonijnie i spokojnie, a Peter Angemeer zastanawiał się, dlaczego właściwie musiał tu być. Następne tygodnie były wypełnione terminami. W studiu nagrałem jeszcze cztery nowe utwory na nasz album, poza tym musieliśmy jeszcze nakręcić video. Byliśmy wspierani przez Erica Singletona. On napisał i zaśpiewał rapowane wstawki do „You're My Heart, You're My Soul” i kolejnych singli. Mieliśmy rozmowy z naszym koncertowym promotorem w związku z zaplanowaną trasą po Niemczech i spotkania z wytwórnią płytową w sprawie kolejnych działalności promocyjnych. Wytwórnia płytowa sporządziła dla nas zmyślny plan marketingowy, który w końcu miał doprowadzić do sukcesu.
W telewizji nasz powrót miał miejsce w „Wetten, dass...”. Co za szansa! Największa europejska audycja telewizyjna, która miała wówczas oglądalność 18 milionów widzów. „Wetten,dass...” zrobiło dla nas kurtynę w „serduszkowym” stylu. Dieter i ja zostaliśmy efektownie połączeni przez prowadzącego Thomasa Gottschalka. Publiczność w wypełnionej hali szalała z zachwytu, a my zaśpiewaliśmy „You're My Heart, You're My soul”. Sądzę, że nikt z uczestniczących, ani Dieter, ani ja, wytwórnia płytowa, promotor, spece z „Wetten, dass...”, media, publiczność, nikt nie mógł nawet w niewielkim stopniu przeczuwać tego gigantycznego sukcesu.
Nasz album „Back for Good” wskoczył na szczyt list przebojów. Nie tylko w Niemczech. Nie, w całej Europie, Azji, Ameryce Południowej, prawie na całym świecie ludzie byli znów w Modern Talkingowej gorączce. Momentami sprzedawaliśmy do 80 000 albumów na godzinę. Dieter i ja byliśmy razem prawie przez całą dobę. Nasz kierowca zawoził nas z jednego występu na drugi. „Cześć, tu Dieter, ty, ile właściwie już dzisiaj zgarnęliście”, każdego popołudnia Dieter wydzwaniał tak do centrali wytwórni płytowej. „Gdzie teraz stoimy? Przy 720 000? Tak, zobaczysz, że jeszcze dzisiaj osiągniecie 800 000.” On był jak opętany przez liczby i prawie bez przerwy wyliczał, co nasz sukces będzie oznaczał dla jego konta bankowego.
W 1998 roku „Back for Good”sprzedał się na całym świecie 5,7 miliona razy. Zarówno nasza trasa po Niemczech jak i wszystkie koncerty zagraniczne były całkowitym sukcesem. Dieter i ja byliśmy w siódmym niebie. Uważałem to za bardzo zabawne, że odtąd przyjaciółka Dietera Nadja śpiewała na naszych koncertach w chórkach na scenie. Czasy się zmieniają! W latach osiemdziesiątych to było dla Dietera absolutnie nie do przyjęcia, że moja żona Nora stała z nami na scenie. A dziesięć lat później z jego Nadją było to nagle oczywiste. Miałem swoje zdanie na ten temat, ale trzymałem język za zębami. Po co miałem go niepotrzebnie prowokować.
Mieliśmy fantastyczny okres. W prawdzie Dieter jak zwykle miał swoje dziwactwa, jednak wobec mnie był pełen szacunku i po prostu miły. Dostawaliśmy jedną nagrodę za drugą: BAMBI, ECHO, GOLDENE KAMERA, WORLD MUSIC AWARD, GOLDENE STIMMGABEL, GOLDENE EUROPA jak również niezliczone złote i platynowe płyty. Sen ponownie stał się rzeczywistością.
Modern Talking biło wszelkie rekordy w kraju i za granicą. Album „Back for Good” znajdował się na 1 miejscu w ponad 30 krajach. Czasami się zastanawiałem, gdzie właściwie podziało się te minione jedenaście lat, w których między Dieterem a mną panowała cisza. Było tak jakby przerwa nigdy nie miała miejsca, jakby nasze sukcesy płynnie scaliły się w jeden. Mimo to było jednak inaczej. Byłem starszy i bardziej doświadczony. Podczas minionych dwóch dziesięcioleci zbierałem moje doświadczenia w show-biznesie, przeżywając wzloty i upadki. Szczęście i rozczarowanie. Uważałem drugą karierę Modern Talking za dar i mogłem cieszyć się tym czasem dużo bardziej niż za pierwszym razem.
Ciekawie było obserwować, jak- w porównaniu z okresem Modern Talking do 1987 roku, u Dietera i mnie rzeczy zupełnie się odwróciły. Wtedy była Nora moja stała towarzyszka, co zawsze spotykało się z jego oporem. Teraz Naddel ciągle była przy nim. W latach osiemdziesiątych Nora i ja hodowaliśmy Maltańczyka jako pieska salonowego, teraz Dieter miał takiego. Wówczas ja dominowałem w prasie bulwarowej, on robił to teraz. Uważałem to za bardzo odprężające. Nie musiałem już przejmować się każdą drobnostką na tytułowej stronie gazety Bild. Nauczyłem się, że w drugim rzędzie życie może być o wiele spokojniejsze.
Czas mijał dosłownie jak szalony. Za naszym przebojowym albumem „Back for Good” podążył następny album nr.1 „Alone” a w roku 2000 „Year of the Dragon”. Pierwszym oddzielnym singlem był „China in Her Eyes”, do którego teledysk został nakręcony w Hongkongu. Przy wcześniejszych nagraniach zawsze towarzyszyła nam ekipa SAT.1 pod kierownictwem Ralfa Hermersdorfera. Kręcili dla telewizji materiały o Modern Talking, a SAT.1 nadawało specjalne programy i osiągali z nami wysokie wyniki. To była typowa sytuacja, w której wszyscy zyskują. Pomijając to, praca z ekipą była łatwa i przyjemna, szczególnie z Ralfem.
Spędzaliśmy przyjemne i zabawne chwile we wszystkich zakątkach świata, a Dieter określał wszystkich jako swoich przyjaciół. Co nic nie znaczyło, ponieważ wszyscy ludzie są przyjaciółmi Dietera tak długo, dopóki przynoszą mu pieniądze. Kiedy to się zmienia, przyjaźń również bardzo szybko się skończy- lub w najgorszym razie powie: „eh, to zawsze było gówno” (jedno z ulubionych powiedzonek Dietera).
To była II faza Modern Talking, która wykazywała już pierwsze oznaki tego, że Dieter znów stawał się kapryśny.
Oświadczyłem się Claudii w Boże Narodzenie 1999 roku i już miałem w głowie pomysł, jak powinien przebiegać nasz ślub. Ponieważ miałem już ślub kościelny z Norą, ze względu na naszą rzymskokatolicką wiarę nie mogłem jeszcze raz powtórzyć tej ceremonii z Claudią. Chciałem jednak zaoferować mojej przyszłej żonie niezapomniane przeżycie i uroczystość, która miała sprawiać wrażenie podobieństwa do ślubu kościelnego. Ślub wzięliśmy w „Stromburg” Johanna Lafersa w Stromburg przy 170 gościach. Ślub cywilny obył się na terenie zamku, przy akompaniamencie kwartetu smyczkowego. Ponadto, całe to miejsce było pod białym namiotem. Na przyjęcie teren zamku został ustrojony jak południowoeuropejska oranżeria. Na ślub ustawionych zostało 170 białych okrytych krzeseł, a do obiadu namiot został udekorowany okrągłymi stołami, kandelabrami i ponad 4 000 białych kolumbijskich róż. To była niezapomniana uroczystość.
Co również było niezapomniane, to fakt, że Dieter nie pojawił się na naszym ślubie. Oczywiście go zaprosiliśmy, jednak on nie pofatygował się, aby nas zawiadomić. Po prostu nie przyszedł. Prezent? Tego też oczywiście nie było. Była to dla mnie o tyle nieprzyjemna sytuacja, ponieważ nie wiedziałem, jak mam wyjaśnić w mediach, dlaczego mój partner nie pojawił się na moim ślubie, mimo że przecież jako Modern Talking taaaak super się rozumieliśmy. Oczywiście wybrałem mniejsze zło i powiedziałem, że Dieter po prostu niechętnie chodzi na takie uroczystości. Krótko mówiąc: Dieter nie chodzi nigdzie, gdzie nie znajduje się w centrum uwagi! Claudia i ja przeżyliśmy nieobecność Dietera i nie pozostawiło to żadnych trwałym szkód!
Mieliśmy późne lato 2002 roku, a ja od kilku tygodni byłem dumnym Tatą chłopca. Dzięki mojemu zawodowi zakosztowałem luksusu spędzenia bardzo dużo czasu z moją żoną i synem Alexandrem, mogłem się rozkoszować tymi pierwszymi tygodniami z nową rodziną i zaaklimatyzować w nowym życiu. Alexander wywrócił nasze życie do góry nogami. Pamiętam jeszcze, jak kilka tygodni po jego urodzeniu byliśmy umówieni z przyjaciółmi na obiad. Nasz lunch był zaplanowany na 12.30. O czym to nie trzeba było pomyśleć, kiedy się pierwszy raz „wychodziło” z naszym nowo narodzonym. Pieluchy, pokarm, woda dla dzieci, drugi komplet na przebranie, gdyby zdarzyło się nieszczęście, kilka smoczków, jeśli któryś wpadłby w błoto, zabawki, krem itd. Moja żona i ja jeszcze teraz się z tego śmiejemy. Wlec ze sobą rzeczy, jak gdyby jechali byśmy w podróż dookoła świata, przy czym ten lokal leżał oddalony tylko około 1 700 metrów od naszego domu. To było również przez „Prawa Murphy'ego”, że właśnie w tym momencie, w którym chcieliśmy wyjść z domu i wózek dziecięcy właśnie został spakowany, dziecko narobiło w pieluchę. Spóźniliśmy się dwie godziny i do dzisiaj jestem wdzięczny moim przyjaciołom, że przyjęli to z humorem.
Modern Talking miał koncert we Wiedniu. W garderobie Dieter po raz pierwszy szczegółowo opowiedział mi o „Deustchland sucht den Superstar”. Że będzie jurorem w jednym konkursie talentów, który przyszedł z Anglii i dzięki któremu Simon Fuller stał się bardzo popularny. Jednak nie wie, czy to była dobra decyzja, bo nie potrafi oceniać i nie wie czy program odniesie sukces. Miał też potem produkować zwycięzcę i już martwił się tym, że teraz wiele weekendów będzie musiał siedzieć w jury. Patrząc z perspektywy nie wierzę Dieterowi w żadną z tych rzeczy. W tą niepewność i to zastanawianie się. On zawsze chciał spróbować konfrontacji. Jego opinia zależy od chwili, kiedy o czymś mówi, to z tysiąc procentową pewnością. Tej samej jesieni ukazała się też jego książka „Nic tylko prawda”. Oczywiście, że najpierw dowiedziałem się o tym z mediów.
Jako Thomas Anders miałem szczęście, ponieważ w pierwszej części jego wspomnień zostałem potraktowany łagodnie. To jasne, że nie chciał jeszcze zaczynać ze mną sporu, ponieważ Modern Talking był za dużym sukcesem kasowym. Jednak Nora i Naddel mocno oberwały. Mogę definitywnie stwierdzić, że sporo rzeczy, które napisał o Norze, nie miało miejsca. Ujawniły się tu jego fantazje i pobożne życzenia w każdym razie złudzenia. Jeśli chodzi o Naddel, to tego nie wiem. Wiem tylko, że gdybym przeżył z jedną kobietą dwanaście lat, wtedy nigdy nie postawiłbym jej tak podstępnie i niegodziwie pod medialny pręgierz i nie rzucił na pożarcie fanom prasy bulwarowej. Show telewizji RTL „Deutschland sucht den Superstar” i jego książka „Nichts als die Wahrheit” stały się mega sukcesem- a Dieter stał się mega ekscentryczny.
Wytwórnia płytowa i my, a więc Dieter i ja mieliśmy rozmowę o przyszłości Modern Talking. Czasy stawały się trudniejsze, a sprzedaż ogólnie spadała. Albumu „Alone” sprzedaliśmy jeszcze prawie trzy miliony, a „Year of the Dragon” jeszcze ponad dwa, jednak w przyszłości te liczby nie były utrzymywane. Był już zaplanowany album na 2003 rok, a w 2004 miał być nawet wydany podwójny album na 20-lecie. ZDF obiecało już duży dokument o Modern Talking i występ w „Wetten, dass...”. Jedna połowa podwójnego albumu miała składać się z hitów, które fascynowały przez minione 20 lat a druga połowa z nowych piosenek. Na 2005 była planowana idea „Modern Talking spotyka klasykę”. Hity Modern Talking w klasycznej szacie i nowym brzmieniem mojego głosu. Nad 2006 nikt nie chciał jeszcze wtedy myśleć. Jednak wszystkie te pomysły były bardzo konkretne i konsekwentnie do nich zmierzano. W grudniu 2002 roku stanąłem w studiu i nagrałem album „Universe”.
W maju 2003 roku jako „Thomas Anders z Modern Talking” miałem występ na Broadwayu w Nowym Jorku przez 3 000 widzów. Na mój koncert w Atlantic City przyszło 4 500 osób. Dieter wpadł w amok, kiedy opowiedziałem mu o tym sukcesie. Do dzisiaj twierdzi, że go wtedy oszukałem i bez jego wiedzy pojechałem na amerykańską trasę. Jednak to nie jest prawda.
Modern Talking otrzymało prośbę o amerykańską trasę na październik i listopad 2002 roku. Dieter powiedział, że on nie ma czasu, wtedy właśnie był zaangażowany jako juror w programie RTL „Deutschland sucht den Superstar” (DSDS). Rozumiałem to. W końcu nie byłem tyko tym który potrafi zrozumieć kobiety, lecz również tym który potrafi zrozumieć Bohlena. Potem przyszła następna amerykańska prośba na luty 2003 roku. Dieter nadal nie miał ochoty. „Ach, naprawdę nie wiem. Muszę wreszcie wyprodukować nasz nowy album. USA możemy przecież odłożyć na późną wiosnę.” Również wtedy postanowiłem jeszcze odpuścić. Następna prośba przyszła na maj 2003 roku. Bez konsultacji ze mną, odmówił występu w imieniu nas obu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Dieter i RTL zaplanowali na wiosnę trasę DSDS. Jasne, że nie miał czasu. Jednak zamiast puścić mnie w trasę samego, znowu grał on, cały Dieter, całkowicie nie fair. Nie miał zwyczajnie jaj, powiedzieć mi otwarcie, że ma inne plany. To jest to, co mam mu za złe, że nie potrafi być szczery wobec swoich partnerów.
Jesienią 2002 roku Modern Talking dostał po raz pierwszy zaproszenie na koncerty do Nowego Yorku i Atlantic City. Jak fajnie! Rzeczywiście dawaliśmy co roku wiele koncertów w ramach trasy albo na prywatnych galach na terytorium Europy, ale w Ameryce jak dotąd nigdy. Byłem pewien, że Dieter uzna to za „fantastyczne” i jak zwykle pobiegnie do swoich przyjaciół z gazety „Bild” i będzie się przechwalać: „O jak extra. Teraz szykuję się do USA”. Ale grubo się pomyliłem.
Dostaliśmy zaproszenie przez naszą agencje „Lutz-Rainer Seidel” z Berlina, która organizowała nasze występy. Lutz miała zapewnione przez nas pełnomocnictwa do umów, jednak na szczęście zawsze przysłali je faxem. Jeden fax przyszedł do Dietera, jeden do mnie i oboje potwierdziliśmy to podpisem. Gdy przyszło zaproszenie z USA, Dieter rozmawiał o tym ze mną podczas spotkania. „Ty, Thomas co o tym sądzisz? Jest super? Ja uważam że tak. Właściwie to ja zupełnie nie mam czasu, wiesz, ja muszę robić za jurora w DSDS itd. i muszę dokończyć nasz nowy album itd. i potem jeszcze wyprodukować singiel DSDS. Nie powinniśmy tego przełożyć na luty? „Tak. Dla mnie nie ma problemu”, powiedziałem, „tylko wiesz, zawsze chcieliśmy występować w USA. Nie możemy przepuścić takiej szansy. Ale rozmawiałem z Lutz. Oni powinni zorganizować odroczenie na luty 2003.
Jakiś czas później została nam przedstawiona nowa oferta z USA. Te same miasta zaplanowane na koniec lutego. Tak więc: Lutz przysłał nam ponownie oba faxy, żebyśmy mogli to potwierdzić. Po kilku dniach przyszła odpowiedz od Dietera: „Nie mogę! DB.” Aha, Co to było? Byłem zaniepokojony. To było takie nieprzyjemne uczucie w żołądku. Znałem Dietera wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć że on nigdy nie odrzuciłby interesu, kiedy nie miał lepszego w zanadrzu. Mimo wszystko nie mogłem jego odmowy tak po prostu zaakceptować. Chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do Gotza Kiso. Gotz był naszym rzecznikiem do spraw Modern Talking a także byłym szefem Dietera. Jednak do tego przejdę później.
Gotz był zawsze pośrednikiem między nami. On sprowadzał Dietera na ziemię, kiedy ten w swoim wzlotach kolejny raz był nie do powstrzymania i nieraz prosił mnie o wyjaśnienia w trudnych sytuacjach. Powiedziałem Gotzowi o tej spawie z Ameryką.
Nie miałem jednak nic przeciwko, że Dieter Bohlen chce uczestniczyć w DSDS albo że przedstawia swoje życie w formie komicznej kreskówki. Za to byłem przeciwny temu, że zostawił Modern Talking i mnie na pastwę losu. Zapytałem Gotza, co mam zrobić. Ponieważ ja lubię stać na scenie i ostatecznie zarabiam na tym pieniądze. Jeśli teraz po raz drugi odmówimy występów w USA, kiedy będzie lepszy moment na alternatywny termin? „ Nie potrafię Ci powiedzieć, taka była jego zwięzła odpowiedz. „Ale ja nie mogę przecież czekać, aż Dieterowi znowu kiedyś przyjdzie ochota działać z Modern Talking”, powiedziałem. Nigdy nie zapomnę odpowiedzi Gotza: „Thomas, dam Ci dobrą radę, bierz co możesz dostać” To przesłanie było dla mnie jednoznaczne! „Wielki Mistrz” nie miał dłużej ochoty być w Modern Talking, ale nie wiedział jak może wykorzystać koniec zespołu w mediach z korzyścią dla siebie.
Na skutek tego napisałem do Dietera fax, mianowicie że nie rozumiem jego odmowy, ewentualnie mogę spróbować jeszcze raz przełożyć terminy w USA na maj. Jestem też gotów wystąpić sam, oznajmiłem mu. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi od Dietera.
W międzyczasie Lutz-Rainer Seidel wciąż miał kontakt z naszym agentem od roboty w Ameryce. Lutz wyjaśnił mu, że Dieter Bohlen nie podjął zobowiązania co do koncertów w USA. Jego odpowiedz nawet dzisiaj, po wielu latach wywołuje u minie uśmiech: On zapytał po prostu, w czym jest problem? „Thomas Anders powinien po prostu wystąpić bez swojego gitarzysty.”
Dwa tygodnie później dzięki temu, czego dowiedziałem się od osób trzecich, zagadka została rozwiązana. Okazało się że Dieter na długo przed naszym amerykańskim tournee, zaplanował już udział w trasie z DSDS na maj 2003 i nie miał już zatem więcej czasu na występy z Modern Talking. Natychmiast zadzwoniłem do Lutz i powiedziałem: ”Podpisz proszę kontrakty na koncerty w USA. Zrobię to sam.”
Coś wisiało w powietrzu i to od paru miesięcy. Wybuchowa mieszanka niechęci, ignorancji, niezadowolenia i chęci samorealizacji. Żaden z nas nie chciał w tej sytuacji rozmawiać, tylko uwolnić się od tego zgiełku. Byłem w drodze z Berlina do Rostocku, gdzie tego wieczoru w czerwcu 2003 roku miał się odbyć nasz otwierający trasę „Universe” koncert. W ostatnich miesiącach bardzo często miałem to nieprzyjemne uczucie w żołądku. Robiło mi się niedobrze, kiedy myślałem o Dieterze. Mieszkałem z moją żoną Claudią w naszym ulubionym hotelu „Adlon” w Berlinie. Mój kierowca, który wiózł mnie do Rostocku pozdrowił mnie przyjacielskim i pełnym szacunku „ Dzień Dobry Panie Anders”, kiedy otwierał mi drzwi limuzyny. Claudia została w hotelu. Ona widziała już mnóstwo koncertów Modern Talking i nie miała ochoty na spotkanie z Dieterem Bohlenem. Padło tylko kilka wymuszonych uprzejmości przed koncertem. Potem Dieter nie powiedział do nas w zasadzie nawet „Cześć”.
Siedziałem sam w samochodzie, a ostanie miesiące przelatywały mi przed oczami na lewo i prawo jak krajobrazy na autostradzie. Pojawiało się wciąż to samo pytanie: Dlaczego relacje Dietera i moje ponownie osiągnęły punkt zerowy, podobnie jak w 1987 roku podczas pierwszego rozpadu Modern Talking? Koniec nadchodził, ale nikt nie wiedział kiedy! Okey, byliśmy starsi i łagodniejsi niż w latach 80-tych i jako dwaj dorośli mężczyźni wiedzieliśmy jak musimy ze sobą rozmawiać. Jednak po prostu tego nie potrafiliśmy. Dieter i ja chyba nigdy nie obchodziliśmy się ze sobą rozsądnie. Teraz, kiedy koniec był definitywnie bliski, oboje mieliśmy prawdopodobnie takie same obawy przed ostatecznym uśmierceniem Modern Talking. Takie coś nie jest nigdy łatwe.
Co było przyczyną tego całego bałaganu, który był za to odpowiedzialny? Odkąd Dieter został jurorem w Casting-Show RTL-u „Niemcy Szukają Supergwiazdy”(DSDS) a jego pierwsza książka „Nic Tylko Prawda” wskoczyła na pierwsze miejsce listy bestsellerów, moim zdaniem stracił on zainteresowanie Modern Talking i mną. Czułem to. Dieter myślał prawdopodobnie bardzo prosto: Dlaczego miałby się dzielić pieniędzmi z innymi, kiedy może mieć wszystko dla siebie. Dlaczego ma się zniżać do poziomu muzycznego partnera, kiedy on jako zwierzchnik z góry może decydować o wszystkim sam?
Piękną rzeczą w starzeniu się jest doświadczenie. Już nie ignorujemy małych znaków od losu, których w bujnej młodości pewnie nie zauważaliśmy. W międzyczasie poznałem Dietera na wylot. Stąd od razu wiedziałem, że ten wielki skandal i nasz koniec jako duetu jest bliski.
Po około dwóch i pół godziny jazdy dotarliśmy do Rostocku przed halę koncertową. Udałem się prosto do mojej garderoby. Nie chciałem, żeby Dieter już też tam był. Nie miałem też ochoty go przyjacielsko pozdrawiać. Powiedziałem „Cześć” do moich muzyków i wywołali nas na koncert. Jest zawsze coś wyjątkowego przed koncertem rozpoczynającym trasę. Program nie jest jeszcze w stu procentach dograny, śpiewa się nowe piosenki, jest po prostu coś bardziej niepokojącego niż zwykle.
W międzyczasie przybyli też Dieter i jego następna towarzyszka życia Estefania (właściwie nazywała się Ingrid Stefanie). Uścisnęliśmy się krótko. Tuż przed koncertem Dieter poprosił mnie do swojej garderoby, poznałem wtedy tą wrogość a zaraz potem gniew. Stanęliśmy naprzeciw siebie. On popatrzał na mnie posępnie i zapytał:”Występowałeś w Ameryce?” „Jeszcze nie, jako że Ty sobie tego nie życzyłeś. Ostatecznie to było już kilka tygodni temu”, odpowiedziałem. „To Oczywiste”, warknął, „zabraniam Ci występować z piosenkami Modern Talking.” „Możesz mi zabraniać”, odparłem ostro. Ja też tak mogę! „Zabraniam Ci występować z moimi piosenkami. (Aha pomyślałem, a więc to są jego piosenki.) Jestem producentem i autorem piosenek.” Moi przyjaciele wiedzą, jaki potrafię być wyniosły, kiedy ktoś będzie bezczelny. Odpowiedziałem z lodowatym uśmiechem: „Zabronić mi tego może tylko firma płytowa, bo to ona ma prawa do tytułów. Jednak też tylko wtedy, kiedy używam oryginalnych produkcji. Czego nie robię. Poza tym to nie Ty posiadasz prawa do produkcji, tylko wytwórnia. A ponieważ dodałem do piosenek nowe melodie, ty nic do tego nie masz. Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja”.
Nawet jeśli on w swojej książce przekonująco przypominał „całkiem spokojnego”, tak naprawdę Dieter pienił się ze złości i krzyczał: ”Jeszcze zobaczymy!” „Pomijając to”, powiedziałem:, „ Uważam że wyśmienicie jest przed koncertem i rozpoczynając trasę wychodzić na scenę w takim nastroju.” „Gówno mnie to obchodzi!” „Jasne, gówno Cię to obchodzi.” Jak wszystko. W istocie znowu wychodzi na wierzch Twoje przerośnięte ego. Jesteś i pozostaniesz dupkiem!” Po tym słowach odwróciłem się i zostawiłem go samego. Poszedłem do mojej garderoby, byłem wytrącony z równowagi. Co to takiego dla pozbawionego klasy i egoistycznego typa którym był przecież Bohlen!
Wisienką na torcie jego ego było później też zaserwowane natychmiast brzmienie. Jako otwarcie naszego show w owym momencie był teraz ogłoszony zwycięzcą ówczesnego sezonu DSDS: Alexander Klaws. Nie trzeba dodawać, że ja oczywiście nic o tym nie wiedziałem. To że został wygwizdany przez publiczność, nie dało mi żadnej satysfakcji. Fani chcieli nas- a ja siedziałem w mojej garderobie i wiedziałem że to był zwiastun ostatnich minut Modern Talking.
Byłem zadowolony, że Claudii tu nie było. Jako że miała ona przeczucie, iż tego wieczoru duży rozdział historii muzyki i jednocześnie ważny rozdział w moim życiu dobiegnie końca. Gdyby Claudia tu była, siedzielibyśmy w mojej garderobie ze spuszczonymi głowami, usiłując wyjaśnić sytuację i analizując zachowanie Dietera. Tak jak to często bywało w minionych latach. Claudia byłaby tylko kolejny raz niepotrzebnie obciążona przez te dziecinne wybryki Bohlena.
Nie, było dobrze, tak jak było.
Nasze show zaczynało się instrumentalnym Intro. Dieter i ja staliśmy za sceną na pozycjach i nie raczyliśmy nawet na siebie spojrzeć. Jeszcze dziesięć sekund, dziewięć, osiem i...wychodzimy! 9 000 wiwatujących fanów, zachwycone twarze, gromki aplauz i nastrój euforii. Błoga nieświadomość! Pociągnęliśmy jakoś to nasze show. Dzięki mojemu profesjonalizmowi i dyscyplinie trapiące mnie zły humor i problemy na szczęście nie niepokoiły. Wszystko co liczy się dla mnie na scenie to publiczność. W końcu ci ludzie od tygodni cieszyli się na ten dzień. Oni zapłacili duże pieniądze za bilety wstępu i być może poczynili duże wysiłki żeby móc nas zobaczyć. To jest godne szacunku i ja zrobiłem w zamian wszystko, żeby ich wielki dzień był dla nich niezapomniany.
Tak było też wtedy z Rostocką publicznością, niestety w negatywnym sensie. „Hej, drodzy Fani” zawołał Dieter w środku koncertu, „ Muszę Wam powiedzieć, że dzisiaj to koniec Modern Talking.”
Bomba eksplodowała. To było jak uderzenie potężnej burzy z piorunami. Ludzie spoglądali w niebo, widzieli błyskawicę- a z lekkim opóźnieniem nadchodził ogłuszający huk. Przez pierwsze sekundy miałem wrażenie, że większość widzów uwierzyło że to taki żart Dietera Bohlena. To były dokładnie te sekundy, których mózg potrzebuje na odebranie niespodziewanej informacji z uszu do końcówek nerwowych i zrozumienie jej. FINISZ! SZLUS! KONIEC!
Nasza publiczność wydawała okrzyki niezadowolenia i gwizdała, u niektórych fanów pojawiły się łzy. Ja stałem na scenie i myślałem: Co z tą marną powściągliwością Dietera. Było mu obojętne, że zaczynaliśmy trasę! Nie obchodziło go, że w nadchodzących dwóch tygodniach chciało nas zobaczyć jeszcze 50 000 ludzi, cieszyli się na to. On nie miał na względzie muzyków, techników, obsługi sceny czy organizatorów. Dieter musiał kolejny raz zachować się jak despota, który sam wyznacza kierunek gdzie podążać. Chyba jego nastrój wyszedł na wierzch, ponieważ on był obrażony z powodu mojej podróży do USA. Wydawał mi się jak małe dziecko, bez rozmysłu i rozwagi. Aczkolwiek byłem przez niego na to aż nadto przygotowany.
Około północy znowu siedziałem w samochodzie i byłem z moim kierowcą w drodze powrotnej do Berlina do hotelu „Adlon”. Wziąłem moją komórkę i wybrałem numer Claudii. I jak było?”, zapytała. „9 000 ludzi, miejsca wyprzedane”, odpowiedziałem. „W jakim nastroju był dzisiaj Dieter?”, zaspana chciała wiedzieć. „On ogłosił na scenie koniec Modern Talking”, powiedziałem jej całkiem spokojnie. „Co???” Claudia nagle się rozbudziła. Było słychać że jest oszołomiona. „Tak, to koniec”, odpowiedziałem. Między Claudią a mną zapanowała cisza. Byliśmy zszokowani. Nie, nie z powodu końca Modern Talking. Byliśmy zszokowani, ponieważ nam ulżyło. Nareszcie nigdy więcej nie-wiemy-w-jakim-on-jest-dzisiaj-humorze. Nigdy więcej targów za moimi plecami, w obliczu których musiałem mieć obawy, że on próbuje moim kosztem uzyskać więcej pieniędzy dla siebie. Żadnych więcej obaw, że będzie inwestował zapewniając sobie korzyść.
Nie było poczucia rozczarowania, bo mogliśmy wreszcie odetchnąć. Wreszcie było dla mnie możliwe, bycie sobą!
Po koncercie w Rostoku, na samym początku trasy było zaplanowanych parę Off-Days, tak nazywa się wolne dni podczas trasy. Zarezerwowałem lot z Berlina na Majorkę dla mojej rodziny i dla mnie, żeby odwiedzić przyjaciół. To był Zielonoświątkowy weekend i zanim trasa będzie kontynuowana chciałem przez dwa dni zaczerpnąć słońca. Taki był dotychczasowy plan. Gdyż od tej pory o spokoju nie było już mowy. Medialne echa były ogromne: „Koniec Modern Talking”; „Dieter Bohlen ogłosił koniec!”; „Thomas Anders i Dieter Bohlen rozstali się po raz drugi”; „Modern Talking strasznie skłócone” i tak dalej stało wielkimi literami we wszystkich gazetach. Moja komórka nie milkła. Ciągłe wywiady, oświadczenia i narady z moim managementem.
W przeciwieństwie do naszego pierwszego rozstania w 1987 roku, kiedy ja jak śmiertelnie ranna sarna wycofałem się z widoku publicznego, teraz jednak byłem gotów walczyć. Skorzystałem z podwórka bulwarowych mediów i zajmowanego przez nie stanowiska. Wyjaśniłem, że to był niewłaściwy moment na rozstanie wybrany przez Dietera i że on po prostu zlekceważył sobie życzenia i nadzieje naszej publiczności. Podkreślałem, że pomimo konfliktu między Dieterem a mną, tak czy inaczej byłem gotów zagrać trasę do końca. Bez żadnego ale!
Jak usłyszałem później od jego otoczenia, on patrząc wstecz uznał swoją reakcję na moje występy w Ameryce za lekko przesadzoną i chciał ją zrelatywizować. Jednak ja miałem go definitywnie powyżej uszy. Tu wpadł mi cytat Gotza Kiso, Dieter wciąż był opisywany w następujący sposób: „Skąd mam wiedzieć, co pomyślałem, skoro nie usłyszałem, co powiedziałem.” Słowa trafiające w sedno.
Nasza firma płytowa i nasz organizator koncertów zażądali od Dietera, że on musi dać razem ze mną jeszcze jeden, ostatni, zamykający koncert 23. czerwca na „Wuhlheide” w Berlinie.
Oczywiście, powiedziałem. Przynajmniej mogłem zwrócić naszym fanom coś, co w nieprzyjemnej formie i w zły sposób było im zabrane. 23. czerwca przed południem przyleciałem z Frankfurtu do Berlina z Claudią i kilkorgiem przyjaciół- z tysiącami myśli, które przechodziły mi przez głowę. Co może się wydarzyć wieczorem? Jaką bronią Dieter będzie wojował na scenie? Fair, jak mężczyzna z mężczyzną, czy znów będzie podle lżył, aby na koniec samolubnie szczerzyć zęby do kamer, a mnie zostawi stojącego jak głupi?
Także w trakcie jazdy do „Wuhlheide”, gdzie odbywał się koncert, byłem pogrążony w myślach. Wszyscy znamy to uczucie, kiedy człowiek jest w drodze do czegoś niepewnego i nieprzyjemnego. Z jednej strony człowiek chce żeby droga tam była jeszcze długa. Z drugiej strony człowiek chciałby być szybko u celu, żeby szybko mieć wszystko za sobą.
Za kulisami „Wuhlheide” panowała udawana wesołość. Wszystko jedno, czy w otoczeniu byli moi przyjaciele czy Dieter. Człowiek stara się zejść im z drogi. A kiedy jednak człowiek napotyka kogoś innego, kłania się krótko i szybko spogląda w innym kierunku. Szefowie naszej firmy płytowej modlili się, żeby ten skandal nie wyszedł na jaw, w poniedziałek po ostatnim koncercie Modern Talking w sprzedaży powinno się ukazać nasze „Best Of”. A niezadowolenie zawsze jest złym sprzedawcą.
Również przy tym Show, kolejny raz bez mojej wiedzy, na scenę był wprowadzony „produkt” Dietera Bohlena: Yvonne Catterfeld. Spotkał ją dokładnie ten sam los co Alexandra Klawsa w Rostocku i została wygwizdana przez publiczność.
Fanom puszczały nerwy. Przez całą imprezę panował grobowy smutek, a pytanie Dlaczego? było we wszystkich głowach. Dlaczego to musiało tak daleko zajść? Intuicyjnie wszyscy znali odpowiedz.
Nie pamiętam wielu rzeczy z koncertu. Jednak wiem, że wejście było totalnie sztywne. Dieter i ja przywdzialiśmy swoje Modern Talking-owe uśmiechy a na scenie sprawy przebiegły profesjonalnie. Zapowiedzi między poszczególnymi piosenkami brzmiały radośnie jak zawsze. Tu odniesienie do następnej piosenki, potem znów luźna opowiastka, która powinna wywołać w ludziach uśmiech. Jednak tamtego wieczoru jakoś nikt nikt nie chciał się śmiać. Czułem silną więź z publicznością. 16 000 ludzi, śpiewało wspólnie wszystkie piosenki, szaleńczo wiwatowało, a następnie uświadamiało sobie, że w końcu z każdą kolejną piosenką są trochę bliżej finałowych braw.
We wszystkich naszych Show w ciągu minionych lat naszym bisem za każdym razem był tytuł „You're My Heart, You're My Soul”. Kupowany przez miliony ludzi a przez jeszcze wielu więcej ludzi pokochany. Wszystko jedno, czy było „Cheri Cheri Lady”, „Brother Louie”, „You are Not Alone”- publiczność czekała na koniec każdego jednego występu na „You're My Heart, You're My Soul”. Dieter wiedział, jak my wszyscy, że po „You're My Heart...” ostatni koncert dobiegnie końca. Definitywnego końca! Przecież nie raz w takiej sytuacji udawało mu się przemóc i zrobić dla ludzi coś dobrego.
Tak więc koncert zbliżał się ku końcowi. Było uzgodnione, że po „Cheri Cheri Lady” razem powinniśmy zejść ze sceny, a następnie jeszcze raz razem wrócić na „You're My Heart...”. Do dzisiaj nie wiem, czy było to wykalkulowane czy też może nerwy Dietera nie były jednak tak silne, jak to lubił udawać. W każdym razie ostatnie dźwięki „Cheri Cheri Lady” jeszcze dobrze nie przebrzmiały, Dieter powiedział już „You're My Heart, You're My Soul”. O Cholera, pomyślałem. Jak mogę ratować sytuację? Przecież musimy dać jeszcze jeden bis. To jest nasz ostatni koncert i czy naprawdę powinien skończyć się bez bisu? Nie wiedziałem co dalej robić. Muzyka leciała. Śpiewałem piosenkę, jak już tysiące razy wcześniej. Można mnie obudzić o 2:47 w nocy, a ja zaśpiewam „You're My Heart, You My Soul” jak za naciśnięciem przycisku. Gdy śpiewałem, byłem pogrążony w myślach, ciągle poszukując rozwiązania problemu. Lecz nie znalazłem żadnego.
Koniec, piosenka się skończyła! Aplauz, okrzyki, tupanie, machanie rękami, łzy płynące po twarzach, tysiące nawoływań i błagania o bis. Ukłoniłem się i wciąż intensywnie myślałem, jak tu ratować sytuację. Ale gdzie był Dieter? Spojrzałem w prawo, potem w lewo, na muzyków. Już go tam nie było. Szukając pomocy rozglądałem się za naszym promotorem i zobaczyłem przez zamieszanie z obsługą i technikami, jak Dieter wsiada do limuzyny i odjeżdża. Mój Boże! Co za podłe zejście! Co za marny koniec duetu, który pisał historię muzyki.
Mimo to była to dla mnie długa noc. Claudia, przyjaciele i szef mojej wytwórni muzycznej, Mike Weller, wszyscy świętowaliśmy w „Adlon” w Berlinie, a wieczorem została mi wręczona jeszcze jedna złota płyta jako autora „Universe”. Świętowaliśmy! Nie koniec Modern Talking, lecz niezwykłą karierę Modern Talking i początek nowego etapu w moim życiu.